Świat widziany moim okiem

środa, 22 stycznia 2014

Problemy skórne, czyli z wizytą u alergologa






W końcu się doczekałyśmy z Zośką wizyty u alergologa. No ale od początku.








W sumie to problemy ze skórą Zośka ma od urodzenia. Już w szpitalu jak mi ją przynosili to miała jakieś takie nieliczne pryszczyki na buźce, których przybywało po kąpieli. Myli ją tam Johnsonem. W domu myłam Oilatum. Poznikały, ale po jakimś czasie się pojawiły. Były tylko na buzi. Do tego doszła straszna ciemieniucha. Położna straszyła mnie, że to skaza białkowa. Diagnoza pani doktor - łojotokowe zapalenie skóry -  okazała się trafna, bynajmniej tak mi się wówczas zdawało. Przepisała maść robioną z wit. A, wit. E i hydrokortyzolu. Zmiany znikły po 3 dniach. Jak ja się wówczas cieszyłam. Po ok. miesiącu znów się pojawiły - tym razem w zgięciach pod nóżkami i rączkami. Twarzyczka pozostała czyściutka. Przy okazji wizyty szczepiennej lekarka (inna niż poprzednio) stwierdziła, że to musi być alergia, prawdopodobnie pokarmowa. Zośka w tym czasie zajadała tylko Bebiolon 1. I tak zaczerwienienia pojawiały się i znikały. Obecnie są w stanie zaostrzenia, pojawiły się znów na buźce. No ale dzięki temu alergolog mogła się im przyjrzeć. Przyjrzała się i stwierdziła, że nie wie co to jest. I na te słowa mnie szlak trafił. Przeprowadziła krótki wywiad i dała receptę na inne mleko - bebilon HA (poczytałam w necie opinie i coś mi mówi, że to mleko więcej szkód przyniesie niż pożytku). Dała też skierowanie na pobranie krwi. Oj przeszło to dziecko katusze dzisiaj. Trzy razy się jej wbijali. Najpierw w dłoń (przy wkłuciu welflonu zasnęła), potem w zgięcie łokciowe i na końcu w główkę (tu już krzyczała), bo dopiero tam się udało wbić w żyłę. I mamy teraz testować to mleko i za miesiąc znów na wizytę. Wtedy zobaczymy też co wykazały badania krwi. Wiem, że alergie się ciężko diagnozuje, ale miałam wrażenie, że ta kobieta jakaś niekompetentna była. Albo po prostu ja już zmęczona byłam tym czekaniem. No bo czekałyśmy prawie miesiąc. Dziś czekałyśmy godzinę pod gabinetem, a byłyśmy punktualnie z umówioną godziną (nawet wcześniej). Normalnie masakra. Ani gdzie rozebrać dziecka, ani gdzie ubrać. Mogliby zainwestować w jakąś kozetkę na korytarzu, bo w gabinetach owszem są. Ale do gabinetu się nie wejdzie w kurtce. A znów czekać na korytarzu w pełnym ubraniu zimowym to się dziecko zgrzeje. Za długo to wszystko tam trwa. Jedno wielkie zero organizacyjne. A niby to taki duży szpital. I już mam nerwa, jak pomyślę o tym, że za miesiąc znów mam tam jechać. Dobrze, że chociaż teść mógł mnie podwieźć i nie musiałam tłuc się wózkiem przez całe miasto. No i miałam okazję spotkać się z eM :)

6 komentarzy:

  1. będzie dobrze

    obserwuje i licze na to samo http://iamemilia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta wasza maleńka kruszynka to się nacierpi.
    Bądźmy dobrej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie fajnie macie z chorowaniem :( Rzeczywiście trudno zgadnąć co to może być u Zosi, mam nadzieję, że badania wykażą jakąś przyczynę - najlepiej błahą i łatwą w leczeniu. Rok temu sama przeżywałam takie szpitalne wizyty tylko z powodu węzełków chłonnych. Wszystko okazało się być dobrze koniec końców, ale od Gwiazdki do wiosny stres był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo to dziwne takie jest... raz jest, raz nie i nie swędzi, bynajmniej ona się nie drapie więc w sumie nie męczy się tylko wygląda jak "dziecko wojny" :P

      Usuń